Szacowna rocznica 750-lecia
objawienia szkaplerznego to okazja do różnych refleksji, również nad
duchowością zrodzonego stąd nabożeństwa. Innymi słowy to zaproszenie do
postawienia sobie pytania: ku czemu prowadzi mnie Maryja, zakładając na mnie -
rękami kapłana -swój znak? W rozważaniach nad szkaplerzem często zatrzymujemy
się na maryjności Karmelu, a umyka naszej uwadze to, co jest jej sercem
-duchowość maryjna. W znaku szkaplerza Maryja prowadzi nas swoimi drogami ku
pogłębionemu życiu duchowemu, ukierunkowanemu na coraz większą zażyłość z
Trójcą Świętą. Zobaczmy więc, od strony praktycznej, czym owocuje szczere
przeżywanie duchowości maryjnej w znaku szkaplerza.
Pod macierzyńskim okiem Maryi
dusza uczy się patrzeć na Boga jako na Rodzica. Wprowadzana jest stopniowo w
tajemnicę Rodziny, którą jest Trójca Przenajświętsza. Człowiek ma intelektualną
wiedzę na ten temat. Ale tu chodzi o przeżycie tej prawdy w sercu. Od przeżycia
jakiejś tajemnicy rozumem do życia nią sercem jest daleka droga. Powołanie do
uczestnictwa w rodzinnym życiu Boga jest pierwszym i najpiękniejszym
powołaniem człowieka. Każdy z nas ma przeżyć je w sposób możliwie najpełniejszy
jeżeli chce być w swoim rodzinnym czy zawodowym życiu przekazicielem tych
rodzicielskich relacji względem innych ludzi. Maryja bardzo skutecznie pomaga
wchodzić w te tajemnice.
Bóg sam odsłania przed
człowiekiem swoje oblicze Rodzica. On pierwszy troszczy się o los naszych prarodziców
po ich upadku. W Księdze Rodzaju czytamy, że "sporządził dla mężczyzny i dla
jego żony odzienie ze skór i przyodział ich" (Rdz 3, 27). Ojciec, który
przyodziewa dzieci. Wzruszające słowa o charakterze swego ojcostwa wypowiedział
przez niektórych proroków. Ustami Ozeasza tłumaczy: "Przecież Ja uczyłem
chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem: oni zaś nie rozumieli, że
troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy
miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę -
schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go" (Oz 11, 3-4). Ojciec, który
przytula dziecko i karmi je. To przecież On jest miłością macierzyńską i On
stworzył miłość matki. Ustami Psalmisty powie. "Ustrzegę go, zachowam przy
życiu. Pokrzepię go na łożu boleści: podczas choroby poprawię całe jego
posłanie" (por. Ps 41, 3-4). Ojciec, który opiekuje się chorym dzieckiem.
Gdy Syjon żali się: "Bóg mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał", On
odpowiada: "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta która kocha
syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto
wyryłem cię na swoich dłoniach" (Iz 49, 14-15). Ojciec, który nieustannie
podąża wzrokiem za dzieckiem, którego czujność jest nieporównywalnie większa od
czujności ziemskiej matki.
Najpiękniej tajemnicę swego
ojcostwa Bóg wyraził jednak w Chrystusie, którego rodzi odwiecznie. Jezus uczy
swoich uczniów zwracania się do Boga słowem Abba. Wyrażenie to należy do języka
dziecięcego. Jest zdrobniałą formą którą w języku polskim należałoby oddać
słowem "tato". Jezus modląc się do Ojca w taki właśnie sposób wyraża całą
serdeczność swego uczucia, którym Jego ludzkie serce, a zarazem serce Boga,
związane było z Ojcem. Niektórzy twierdzą że w tym jednym słowie - Abba - zawiera się cała treść
modlitwy, a nawet treść religii chrześcijańskiej[1]. Bóg Ojciec, Tato,
który przyodziewa, który schyla się, bierze na ramiona i karmi, który podnosi
do swego policzka, który poprawia posłanie w chorobie, którego oczy podążają za
dzieckiem czujniej niż oczy matki. To jest tajemnica, do odkrycia której
człowiek został powołany. Gdy św. Teresa od Dzieciątka Jezus modli się do Boga
słowem "Tato", to nie ujawnia jakiegoś duchowego infantylizmu czy
niedorozwoju, ale wyraża prawdę o głębokim przeżyciu tajemnicy Bożego ojcostwa.
Znać swojego Ojca, poznać Boga
jako Rodzica, to odkryć swoje pochodzenie, to zająć właściwe miejsce w życiu,
to doświadczyć, że nie żyje się w próżni, że przeżywana codzienność jest
wielkim darem dla innych. Poznać swoje odwieczne korzenie w sercu Ojca, to
doświadczyć głębokiego pokoju w swoim sercu; pokoju, który trwa pomimo
trudności. Ten pokój daje poczucie przynależności, którego nie może podarować
świat, gdyż nie przez niego jesteśmy zrodzeni. Gdy przynależę do Rodziny Ojca
mam sens istnienia, mam pewność jutra, mam wieczną perspektywę, która nie
przeminie, choćby przeminął świat. Ten głęboki wewnętrzny pokój - wyrosły z
przeżycia tajemnicy Bożego rodzicielstwa -jest największym darem. Maryja, która
już w pełni żyje rodzinnymi relacjami w łonie Trójcy Przenajświętszej, w swoim
uwielbionym ciele i uwielbionej duszy, wprowadza oddane sobie osoby w
przeżywanie sercem tych relacji. One zaś przyswajają je i żyją nimi znacznie
szybciej, doskonalej i owocniej, aniżeli ci, którzy polegają na własnych
siłach.
Ducha dziecięcej relacji
względem Boga - mojego Rodzica pięknie ukazuje krótki, ale jakże mocny w swej
wymowie psalm 131. "Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są
wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej
matki, jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza. Izraelu, złóż nadzieję w
Panu, odtąd i aż na wieki".
Aby w relacji konkretnego
człowieka do Boga Ojca pojawiła się taka atmosfera muszą zaistnieć w jego
życiu pewne postawy. (1) Najpierw pokora, czyli cierpliwa praca nad przejawami
pychy i nerwowego pragnienia bycia kimś. (2) Ponadto poprzestanie na tym, co
małe i nie uganianie się za dokonaniami, mogącymi przynieść - w ludzkim
mniemaniu -pochwałę, uznanie i prestiż; wyrzeczenie się dokonywania wielkich
rzeczy, nawet dla swego Ojca w niebie, ale o własnych siłach. Bóg nie potrzebuje
moich czynów. Może ich dokonać beze mnie. On chce ofiary z mojego serca. (3) I
wreszcie zaprowadzanie w sercu ładu i pokoju. Dokonuje się to przez
porządkowanie we właściwą hierarchię poruszeń, pragnień i planów. Ład i pokój
ludzkiego serca są owocem pokory, a jego wartość zależy od tego, co kocha i za
czym się ugania.
W dziecięcej relacji człowieka
do jego Ojca w niebie nie chodzi więc o to, by wciąż dawał Mu coś z siebie.
Jest to sprawa zupełnie innego porządku. Tajemnica polega na przyjmowaniu
tego, co Ojciec mi daje. Prawdziwym dawaniem z siebie, które Bóg chce widzieć
we mnie, jest przyjmowanie bez zastrzeżeń tego, co On dopuszcza. Jest to rzecz
najdoskonalsza, bo wtedy daję Mu siebie. Taki model dziecięctwa względem Boga
pozostawiła nam święta z Lisieux tłumacząc, że zasługa polega nie na tym, aby
wiele czynić i dawać, lecz raczej na tym, by przyjmować i wiele kochać.
Największym skarbem
Niepokalanego Serca Maryi jest Jej Syn Jezus. Ona widzi wszystko w Nim. Jej
Serce biło w czasie ziemskiego życia tylko dla Niego i tym samym rytmem bije w
wieczności. Gdy Maryja patrzy na człowieka, to jego wygląd zewnętrzny,
zewnętrzny sposób prezentacji i zachowania dostrzega jakby na drugim planie.
Pierwsze, co przyciąga Jej uwagę to obraz Syna w duszy ludzkiej. Pod krzyżem
otrzymała od Niego wszystkie ludzkie dusze, stając się ich duchową Matką. Od
tego czasu Jej zajęciem, obok nieustannej kontemplacji oblicza Najświętszej
Trójcy w wizji uszczęśliwiającej, jest rodzenie Jezusa w duszach, praca nad
tym, aby ten obraz do momentu śmierci człowieka udoskonalić jak najbardziej. W
Niej obraz ten jest doskonały. Jej Serce to po prostu żywy Chrystus. Jeżeli
człowiek oddaje Jej siebie, swoje serce, to w dowód wdzięczności za ten akt
przyjęcia Jej macierzyńskiej miłości otrzymuje Jej Niepokalane Serce, a w nim
Jezusa.
Gdy czyjeś serce decyduje się
wziąć Maryję do siebie, proces kształtowania w nim oblicza Chrystusa prowadzi
Ona tak skutecznie, że dopiero wieczność pokaże, jak wiele stracili, albo
raczej jak wielu dóbr nie zyskali ci, którzy przeszli obok daru Jej osoby obojętnie.
Wszystko, co Maryja czyni w życiu człowieka sprowadza się do pracy nad tym,
aby upodobnić go we wszystkim i w możliwie największym stopniu do swego Syna.
Jest to więc praca nad jego świętością gdyż świętość to podobieństwo duszy do
Jezusa, a stopień świętości to nic innego jak wielkość tegoż upodobnienia.
Życiu i posłannictwu oddanego
sobie człowieka Maryja nadaje cechy osobowości Jezusa. Innymi słowy uczy go
zachowywać się tak, jak On się zachowywał, myśleć tak, jak On myślał, reagować
na radość i cierpienie tak, jako On reagował, kochać na pierwszym miejscu to,
co On kochał. Lista podobieństw byłaby długa. Jest jednak płaszczyzna, na
której wszystkie owe podobieństwa spotykają się - jest nią duch ofiary.
Jezusowego ducha ofiary najpiękniej opisał św. Paweł: "To dążenie niech was
ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie. On, istniejąc w postaci Bożej, nie
skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego
siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w
zewnętrznym przejawie uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się
posłusznym aż do śmierci - i to śmierci krzyżowej" (Flp 2, 5-8). W bardzo
prostych słowach ducha ofiary wyjaśnił św. Faustynie sam Jezus, gdy ta pewnego
razu zaczęła się uskarżać. "Kiedy po pierwszych ślubach wkrótce zapadłam na
zdrowiu, a pomimo serdecznej i troskliwej opieki przełożonych i zabiegów
lekarskich czułam się ani lepiej, ani gorzej, wtedy zaczęły mnie dochodzić
zdania, że udaję. I tu zaczęło się moje cierpienie, stało się podwójne. Trwało
to dość długi czas. W pewnym dniu skarżyłam się Jezusowi, że jestem ciężarem
dla sióstr. Odpowiedział mi Jezus: Nie żyjesz dla siebie, ale dla dusz. Z
cierpień twoich będą korzystać inne dusze. Przeciągłe cierpienie twoje da im
światło i siłę do zgadzania się z wolą moją" (Dzienniczek, 67).
"Nie
żyjesz dla siebie, ale dla dusz" - tak najkrócej można określić
ducha ofiary i w takim nastawieniu powinien patrzyć na swoje życie każdy
człowiek przynależący do Maryi i z Nią idący za Chrystusem. Cechą tej
postawy jest całkowitość. Nie można żyć połowicznie, to znaczy pewną
częścią swojego życia dla siebie, a inną zęścią dla Chrystusa i dusz.
Połowiczność jest najgorsza, gdyż na tym polu najczęściej żeruje szatan, a
wielkie upadki rozpoczynają się od pozornieniewinnejiniegroźnej przeciętności, od postawy, którą
można określić zwrotem "trochę dla mnie, trochę dla ciebie, Jezu". Ta
mentalność wcześniej czy później doprowadza do niebezpiecznego punktu, kiedy to
dla owego "trochę dla mnie" człowiek poświęca coraz większe wartości.
Odtąd niewierność zaczyna coraz częściej rodzić niewierność. Dzieje się tak
dlatego, że w swoim życiu daje się Jezusowi czynności, prace, wysiłki,
wszystko, co zewnętrzne, ale nie daje się swojego serca, a to jest istota duch
ofiary. Przyjąć i żyć duchem ofiary całkowitej to zaakceptować, że ja sam, mój
czas, moje plany, moje sprawy nie są już moje, ale Jezusa i jak się Jemu czy
Maryi spodoba nimi zadysponować, godzę się na to.
Nie można wypowiedzieć nawet
jednego słowa o Maryi bez odniesienia go do Trzeciej Osoby Boskiej. Tym
bardziej nie można mówić o powierzonym Jej życiowym powołaniu, bez
uświadomienia sobie, że wszystko, co Ona czyni w naszym życiu jest dziełem
Ducha Świętego. Między Duchem świętym a Maryją istnieje więź, której rozumienie
wymyka się zupełnie ludzkiemu umysłowi. Więź tak jedyna, że przed Maryją
podobnej nie było, ani po Niej już nigdy takiej nie będzie. Tę tajemnicę
staramy się wyrazić nazywając Maryję Przybytkiem Ducha Świętego czy też Jego
Oblubienicą.
Powołany do świętości człowiek
potrzebuje odpowiedniej pomocy i duchowego wyposażenia by zrealizować tę misję.
Dary Ducha Świętego, które otrzymał, są takim wyposażeniem i pomocą jednak
posiadać je to jedna rzecz, a rozwinąć je w sobie i wykorzystać w pełni to
rzecz zupełnie inna. Gdy ktoś składa w ręce Maryi swoje życie, składa również
owe dary. Ona zaś doprowadza je do
takiego rozwoju, jakiego nigdy nie zobaczy się u człowieka idącego przez życie
ze swoim powołaniem w pojedynkę.
Najważniejszą sprawą jest
tutaj współpraca z poszczególnymi darami Ducha Świętego. Maryja przygotowuje grunt naszego
serca, aby taka współpraca nie tylko zaistniała, lecz również, aby była trafna,
stała i zdecydowana. Doprowadza Ona do rozwoju w każdym z nas niepowtarzalnej
odmiany świętości. Używając obrazu św. Pawła, że jedna gwiazda różni się
jasnością od drugiej (por. 1 Kor 15, 41), można powiedzieć, że każdy otrzymuje
swoje niepowtarzalne oblicze wyróżniające go z całej rzeszy ludzi.
Dar mądrości pomaga nam
patrzeć na to, co nas otacza, w taki sposób, jak patrzy na to Bóg. W Księdze
Rodzaju, przy opisie stworzenia świata, czytamy: "...Pan Bóg widział, że
wszystko, co stworzył było bardzo dobre!" Pomaga nam zatem dostrzegać
dobro w świecie, całe jego piękno, piękno człowieka, pomimo, że ten świat jest
bardzo daleki od ideałów i przesiąknięty złem. Duch mądrości uzdalnia nas do
dostrzeżenia dobra w innych, pomimo tego, że pewne zachowania ludzkie mogą
denerwować, drażnić, a nawet smucić. Uzdalnia do dostrzeżenia dobra również w
sobie, mimo iż tak wiele razy zawiedliśmy, mamy wiele wad i czasem mamy dosyć
samych siebie. Doświadczamy, że wszystko w perspektywie wieczności ma
nieskończoną wartość, nawet jeżeli wiąże się z jakąś próbą przeciwnością
cierpieniem czy krzyżem. Dar mądrości uzdalnia do patrzenia na wszystko mądrze
- to znaczy z miłością i wlewa w duszę głęboki pokój, co skłania do rozsiewania
tego pokoju także na innych ludzi.
Dar rozumu, rozświetlając
wiarę człowieka, pomaga mu wniknąć głębiej w tajemnicę Boga; pomaga mu, na ile
to jest możliwe dla ludzkiego umysłu, przeniknąć Jego przymioty, czyli
kształtuje zmysł wiary. "Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga
samego" (1 Kor 2, 10). W ten sposób uwalnia umysł od niewłaściwych i
błędnych pojęć, pozwalając cośkolwiek przeczuć z tej doskonałości Bożej, która
będzie źródłem wiecznego szczęścia w niebie. Ta czystość i subtelność umysłu,
którą Jezus nazywa w Ewangeliach czystością serca, napełnia duszę głębokim i
niezmąconym pokojem, zadatkiem błogosławieństwa płynącego z widzenia
uszczęśliwiającego w niebie. "Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga
oglądać będą" (Mt 5, 8).
Dar rady poddaje całe
praktyczne życie człowieka pod działanie Ducha Świętego, który prowadzi duszę
do możliwie najwyższych stopni uzgodnienia jej życia z życiem Boga. Uzdalnia do
dokonania właściwego wyboru, przed jakim stajemy praktycznie każdego dnia. Daje
światło szczególnie na te momenty, które są dla nas całkowitą nowością a musimy
podjąć jakąś decyzję. Pomaga w praktycznym rozeznaniu, która z dwóch rzeczy
dobrych jest lepsza i ważniejsza w planach Bożych. Zachęca i pociąga serce do
rzeczy wyższych. Bóg jest miłością. Skoro obdarza człowieka swoimi darami i
przebacza mu winy, również on - w sposób naturalny i spontaniczny - pod
działaniem tegoż daru odczuwa potrzebę niesienia pomocy bliźnim, świadczenia
im miłosierdzia, przebaczania, nie patrząc na koszty ofiary z siebie.
Dar męstwa, który na pierwszym
miejscu dotyczy rzeczywistości duchowej - męstwa ducha, dopomaga człowiekowi,
by nie zniechęcił się w czynieniu dobra, w pracy nad doskonaleniem siebie i nie
doszedł do wniosku, że nie warto tego czynić lecz wystarczy poprzestać na
przeciętności. Udziela wytrwałości. Daje wewnętrzną moc, aby człowiek przeciwstawił
się pokusie zła, a szczególnie tego, które szatan przyodziewa w subtelne i
zwodnicze płaszcze dobra, godziwości i pożyteczności. Dopomaga w znoszeniu
cierpień, a gdyby trzeba było dać świadectwo wierze czy heroicznej miłości wobec
innych, uzdalnia także do męczeństwa za te sprawy. Ćwiczy hart ducha przy
podejmowaniu codziennych umartwień i obowiązków. Oddala od niebezpiecznej w
życiu duchowym zasady: robię to, na co mam w tej chwili ochotę.
Dar umiejętności (zwany też
darem wiedzy) ukazuje człowiekowi marność stworzeń, ich niewystarczalność i
nietrwałość, pomagając w ten sposób bardziej przylgnąć do Jezusa. Chroni przed
przecenianiem tego, co posiadamy i tego, co wiemy. Uczy widzieć wokół siebie
realnie istniejące piękno, uczy doświadczać miłości i obdarzać nią wszystkich
wokół. Duch umiejętności prowadzi też człowieka do szczerego żalu, gdy ten
dostrzeże, że koncentrując się na tym, co stworzone odwrócił się od Chrystusa i
Jego spraw.
Dar pobożności daje silne
poczucie jedności z Bogiem i człowiekiem, któremu się służy. Nie uzdalnia nas
do wykonania tylko pojedynczych czynów pobożności, ale do postawy życiowej, do
Jezusowego stylu życia. Umożliwia zwracanie się do Boga, w dziecięcym
nastawieniu, słowem Abba - Tato, które wprowadza w nasze życie ducha łagodności,
życzliwości, przychylności, podobnie jak w normalnej rodzinnej atmosferze.
Przygaszą wszelkie niechęci i urazy w odniesieniu do bliźnich i pozwala
odczuwać błogosławieństwo złączone z praktykowaniem cichości, co czyni
człowieka prawdziwym właścicielem swego serca, gdyż nie jest już ono wstrząsane
namiętnościami, a także uzdalnia go do szczególnego oddziaływania na serca innych
ludzi, które łatwo dają się podbić słodyczą i dobrocią.
Dar bojaźni Bożej hamuje w
duszy pożądanie rzeczy ziemskich, strzegąc od grzechu, a przez to czyniąc nas
bardziej swobodnymi, pewnymi i bliższymi Boga. Uzdalnia do lęku, aby nie
stracić Boga. Duch Bożej bojaźni wywołuje w nas "lęk" przed grzechem. Nie
chodzi tu jednak o uczucie przerażenia, ale o postawę szacunku wypływającą z gorącej miłości do Ojca,
któremu nie chce się okazać żadnej przykrości, obojętności i braku czułości.
Dar ten uzdalnia również do owocnego rozważania Męki Pańskiej.
Już ten pobieżny przegląd
roli, jaką odgrywają dary Ducha Świętego w naszym życiu uświadamia nam jak
bardzo winniśmy troszczyć się o ich rozwój, a szczególnie o związanie się z Tą
która może nam ten rozwój niezmiernie przybliżyć i uczynić rzeczywistością
codziennego życia.
Szkaplerz jest darem, który
domaga się odpowiedzi. Odpowiedzi tym pełniejszej im bardziej czujemy w sobie
przynaglenie, by spotkać się z Bogiem blisko, tak "od serca". W znaku
szkaplerza Maryja pozornie wiąże nas z sobą. Tylko pozornie, gdyż ci, którzy
decydują się przyjąć Jej pośrednictwo wnet namacalnie doświadczają że idąc tą
drogą szybciej doszli "maryjnym skrótem" do spotkania z największą
Tajemnicą - odwiecznym i miłującym Sercem Trójcy Świętej.
[1] T.M. Dąbek OSB, Związek miłości z Duchem Świętym
w Piśmie Świętym Nowego Testamentu, Kraków 1993, s. 17