szkaplerz
rodzina szkaplerzna
szkaplerz
 


Dokument bez tytułu

18.Szkaplerz ratuje od utonięcia

Cudowne zdarzenie, opisane przez naocznego świadka, ks. Caron, przełożonego małego seminarium w Wersalu, głośno świadczy o cudownej opiece, Jaką Matka Najświętsza otacza swe dzieci szkaplerzne.(Etudes Carmélitanes).

"Dnia 8 lipca 1895 r., pisze ks. Caron, wybraliśmy się wraz z naszymi wychowankami i kilkoma profesorami z wycieczką do doliny Vaux de Cernay, leżącej opodal malowniczego, przepięknego jeziora.

Dzień był słoneczny, upalny. W godzinie popołudniowej dotarliśmy do jeziora, zmęczeni drogą i gorącem, rozsiedliśmy się na stokach wybrzeża, napawając się pięknością roztaczającego się przed nami krajobrazu.

Niebawem czterech naszych wychowanków, słuchaczów retoryki, dobrze obznajomionych ze sportem pływackim, mając na sobie ubrania kąpielowe, rzuciło się w nurty, popisując się przed nami swoją sztuką.

O jakieś 30 metrów od brzegu, powierzchnia jeziora pokryta była przecudnymi kwiatami wodnymi, których kielichy, olśnione promieniami słońca, czarującym wdziękiem, szczególną naszą zwracały uwagę.

- O, gdyby te kwiaty dostać można - zawołaliśmy jednogłośnie - co za ozdoba dla naszej kaplicy! - Nie potrzeba było tego powtórzyć. Już jeden z naszych pływaków, Paweł Mainfroy, z radosnym okrzykiem triumfu rękę po zdobycz wyciąga, chcąc zerwać ponętną roślinę - kiedy, o zgrozo. z piersi jego wydobywa się drugi okrzyk, lecz jakże odmienny i .w mgnieniu oka, niknie nam chłopiec pod powierzchnią wód! - Jednak siła młodzieńcza nie daje za przegraną. Za chwilę kosztem wysiłku i walki z nieznanym sobie żywiołem, wynurza się postać jego spod fal jeziora, aby znowu, w momencie, paść ich ofiarą. Cóż się stało?

Otóż nieznanym nam wtedy było, ze owa zwodnicza wodna roślina, zwana przez botaników "Ceratophyllum demersum", tą straszną odznaczała się właściwością, że umiała spętać  i usidlić nieszczęsnych pływaków, nieostrożnie się doń zbliżających, gotując im niechybną zgubę. Właśnie przed miesiącem, dwóch młodzieńców podobną nieświadomość przypłaciło życiem, lecz, niestety. Nie wiedzieliśmy wówczas tego.

Na krzyk rozpaczy biednego Pawła, koledzy jego kąpielowi pośpieszyli z pomocą, lecz zaledwie zdołali wydobyć go na powierzchnię wody, gdy czują i oni, ze wiry podwodne członki krępować im poczynają. Śmiertelną trwogą zdjęci, wołają o ratunek. Chwila była krytyczna - jak tu poradzić? - Padamy wszyscy na kolana, błagając Boga o miłosierdzie. Wtedy przypomina nam się, że przy drugim końcu jeziora widzieliśmy łódź, przykutą łańcuchem do brzegu. Śpieszymy po nią, odrywamy ją przemocą, i, o jednym wiośle, nie bez przygód, pędzimy w stronę, gdzie biedne nasze dzieci w szalonych wysiłkach walczą ze śmiercią. Przybywamy. Chłopcy nasi tymczasem, po ciężkim szamotaniu, już dobili do brzegu, tylko. Pawła nie było!..."Kolega nasz zginął - wołają - a kto by chciał go jeszcze ratować, zginie z nim razem niechybnie".

A co się tymczasem z Pawłem działo? - Oto jego słowa: "Znalazłszy się spętany na dnie jeziora, zrozumiałem całą grozę mego położenia. Powietrza mi brakło; otworzyłem usta - woda pełną falą mi je zapełniła. Czułem się w objęciach śmierci. Otworzyłem oczy - i nagle . wzrok mój zrozpaczony padł na Szkaplerz św., spoczywający mi na piersiach. Konwulsyjnie sięgnąłem ręką po niego, wołając całym sercem. O, dobra Matko, ratuj mnie! . W tejże chwili lęk mój znika, a ufność błoga do duszy wstępuje i z wiarą gorącą odmawiać zaczynam w duchu modlitwę: Pomnij o Najmiłosierniejsza Panno Mario. Z nowym wysiłkiem, już pełnym nadziei, wydobywam się na powierzchnię, by choć na chwilę zaczerpnąć powietrza , lecz ciężar rąk i nóg moich, tak mocno skrępowanych, niebawem ściąga mię ponownie na dno jeziora.

Kiedy po raz drugi, za pomocą kolegi znalazłem się na powierzchni, choć ciało moje, nieco na wznak przechylone, z powodu spętanych członków znowu się wodami pokryło, twarz jednak niepojętym, cudownym sposobem, pozostała na powierzchni wody, dozwalając mi czerpać powietrze i ratując od niechybnej śmierci.

W tej niezwykłej pozycji cierpliwie , bez trwogi, czekałem na pomoc i czułem się bezpieczny pod Opieką Matki Najświętszej.  Nie zdając sobie sprawy, ze z powodu odległości słyszanym nie będę, zawołałem nawet do kolegów: "Przyjaciele, bez Najświętszej Panny byłoby już po mnie!"

Ufność ku tej najlepszej z Matek, zawodu nigdy doznać nie może. "Niebawem, opowiada dalej ks. Caron, nadpłynęliśmy z łodzią wybawcza i choć z niemałym trudem, zdołaliśmy oswobodzić biednego Pawła z krepujących go więzów podwodnych i szczęśliwie dobiliśmy z nim do brzegu.

Wzruszenie było nie do opisania. Z radością niewymowną cisnęliśmy się wszyscy do niego, ściskając go i winszując, a łzy nasze wymowniej niż słowa świadczyły o naszym szczęściu i uczuciach wdzięczności dla Najdroższej naszej Matki i dla Jej cudownego, ukochanego Szkaplerza św.!

Wtedy Paweł, głosem jasnym i pełnym młodzieńczej siły i zapału, zaintonował dziękczynne Magnificat, któreśmy, wtórując, piersią wezbraną od wzruszenia i wdzięczności, na cześć Królowej naszej serdecznie odśpiewali."

W kaplicy seminaryjnej tablica marmurowa tuż przy figurze Najświętszej Panny, uwieczniła to zdarzenie pamiętnymi słowy:

Vidimus mirabilia hodie!

8.VII.1895.

 
szkaplerz
Aby otrzymywać materiały formacyjne i informacje
o nowościach na naszej stronie
wpisz swój adres mailowy.

 

 

 
góra strony
  Dokument bez tytułu

 

 
 

Strona Rodziny Szkaplerznej Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych